Zephyr, nie mów tak, wypieki się robią na polikach...
Żarty, Żarty!
Mnie po prostu od zawsze zastanawiało skąd się wzięła ta cała masa mediów i dodatków do farb na rynku. Skoro już wiem, że wielkie dzieła jak Ołtarz gandawski namalowane zostały w całości przy pomocy oleju lnianego (tu trzeba podkreślić że w całości, nawet bez temperowej podmalówki o dziwo i ku zdumieniu) to przestałem eksperymentować. Moja teoria jest dość spiskowa, ale zaryzykuję, że w epoce powstania wielkich firm pana Winsora i Newtona, Jacquesa Blockxa, Schmincke, Rowneya odnajdywanie niby to starych przepisów na media i mikstury sprzyjało koniunkturze. Można było zarobić dużo więcej niż na samych farbach, sprowadzić ekstra żywice z całego świata, kapoiwa, elemi, asafoetyda, kopale mozambickie i straszyć tym malarzy.
Ktoś nagle usłyszał gdzieś od kogoś, że w Niderlandach malowana z werniksem bursztynowym i pyk, Blockx wprowadza takie cudo. Jacques Maroger patentuje zaraz potem swój słynny żel, a ktoś inny przypomina, że w Baroku z całą pewnością malowano tylko czarnym olejem z werniksem mastyksowym i zaczyna to produkować. Sykatywy japońskie, harlemskie, courtrai'je trafiły w serce malarzy i zapełniły kabzę przemysłowcom. Ale przepraszam, to moje zdanie i nie każdy musi się z tym zgadzać.
Jest w moim odczuciu tutaj coś z ekonomii, a od przybytku głowa podobno nie boli.
To jak z miksturami na raka, każda niby leczy, bo każda jest tą wyjątkową, tylko wyleczonych brak.