Choroba może zniszczyć człowieka. Może też stać się tchnieniem geniuszu ...
link > http://wyborcza.pl/1,76842,4660181.html
Wklejam fragment artykułu, gdyby były problemy z linkiem… Póki jest warto przeczytać całość
„Choroby, które zrodziły mistrzów
Margit Kossobudzka
…Słynni impresjoniści Claude Monet i Edgar Degas cierpieli na poważne zaburzenia wzroku. Nowy styl w malarstwie powstał więc być może wcale nie w wyniku świadomego artystycznego zamysłu, tylko choroby. Król jest nagi, a malarze - ślepi.
Pusto w środku, a dookoła wszystko drga
Z kłopotami Edgara Degasa (1834-1917) mogłoby się dzisiaj utożsamić prawie 50 mln ludzi na świecie. Lekarze zajrzeliby mu w oczy i spytali: "Widzi pan faliste i zniekształcone linie? Nie dostrzega centralnej części obrazu, zatraca szczegóły? Męczą się panu oczy podczas czytania? Kolory wydają się panu bledsze i mniej wyraziste? No to ma pan zwyrodnienie plamki żółtej. Choroba ta postępuje w różnym tempie i niestety może prowadzić nawet do całkowitej utraty wzroku".
Degeneracja plamki żółtej jest główną przyczyną utraty wzroku u ludzi powyżej 50. roku życia. Nie wiadomo, co jest przyczyną tej choroby. Największą rolę odgrywa wiek: dolegliwość ta dotyczy 5-10 proc. osób w wieku 65-75 lat i aż 20-30 proc. osób w wieku ponad 75 lat. Innymi czynnikami ryzyka są: płeć żeńska, rasa biała, występowanie choroby w rodzinie, schorzenia układu sercowo-naczyniowego, palenie papierosów i wieloletnie narażenie na intensywne światło, np. podczas pracy - czyli, w przypadku Degasa, malowania - na świeżym powietrzu.
Z czasem jego charakterystyczne postaci tancerek i kobiet w kąpieli traciły szczegóły, rozedrgane stawały się nie tylko ich wirujące suknie, ale nawet fragmenty twarzy. W latach 80. XIX wieku Degas widział tak mało, że skłonił się ku rzeźbie i pastelom, jako że te techniki nie wymagały ostrego wzroku.
Nigdy nie namaluję już nic ładnego!
Kilka miesięcy temu na aukcji w słynnym londyńskim domu Sotheby's poszło pod młotek absolutne arcydzieło - namalowane przez Claude'a Moneta w 1904 roku "Nenufary", jeden z obrazów z tym motywem. Już cena wywoławcza była niebotyczna... 8 milionów funtów. Ostatecznie obraz powędruje do kolekcjonera z Azji, który wyłożył 18,5 mln funtów. Właściciele Sotheby's liczyli wprawdzie na więcej - mieli nadzieję, że padnie rekord za dzieło Moneta. W 1998 roku inna wersja "Nenufarów" (namalowana w 1900 roku) została sprzedana za 19,8 mln funtów. Właściwie trudno się dziwić, że wcześniej namalowany pejzaż osiągnął wyższą cenę. Z wiekiem Monet malował może i lepiej, ale widział dużo, dużo gorzej.
Poważne kłopoty ze wzrokiem zaczęły trapić go właśnie w 1904 roku, gdy miał 64 lata. Trudno w to uwierzyć, patrząc na "Nenufary". Tyle w nich błękitu, fioletu, zieleni - chłodnych barw, które na zawsze miały opuścić oczy artysty.
Monet malował ten sam pejzaż w różnych godzinach dnia, w różnych porach roku, w różnym oświetleniu, wydobywając coraz to nowe efekty. "Malował to, co nieuchwytne: iskrzenie światła, błysk wody, przezroczystość powietrza, drżenie liści (...). Odtwarzać pragnął słońce, zimno, wiatr, mgłę - a były to dążenia zupełnie nowe, mające wartość rewelacji". ("Od Maneta do Pollocka. Słownik malarstwa nowoczesnego", Warszawa 1995). Złudzenie było tak silne, że podczas jednej z wystaw Moneta Edgar Degas, który oglądał właśnie serię obrazów przedstawiających topole, powiedział: "Uciekam! Strasznie tu wieje. Jeszcze trochę, a byłbym podniósł kołnierz marynarki!".
Podobno inny wielki malarz, postimpresjonista Paul Cézanne powiedział o nim: "Monet to tylko oko, ale, mój Boże, co za oko!".
W tej sytuacji łatwo sobie wyobrazić, jaką tragedią było rozwinięcie się u niego zaćmy. Pierwszy raz Monet zorientował się, że źle widzi, podczas podróży do Wenecji w 1908 roku - miał wtedy problemy z dobraniem kolorów do nowego dzieła. Nie mógł ich odnaleźć na palecie. Cztery lata później wzrok mu się na tyle pogorszył, że odwiedził lekarza. Ten stwierdził zaćmę w obydwu oczach i zaproponował operację. Ale Monet się wystraszył. W tamtych czasach taki zabieg zazwyczaj wiązał się z końcem kariery.
Choroba postępowała - przez mętne soczewki świat wydawał się artyście jakby zza zamarzniętej szyby, rozmyty i blady. W 1914 roku pisał do znajomych, że kolory, które widzi, nie są już tak nasycone. Poza tym jego oczy przepuszczały tylko ciepłe barwy - żółte i czerwone. Trudno doszukać się w jego późniejszych pracach chłodu. Tak bardzo irytowało to artystę, że złościł się na swoje prace i często je niszczył. W 1922 roku stwierdził, że nie jest w stanie już stworzyć niczego pięknego. Jego prawe oko dostrzegało tylko zarysy i reagowało na światło. Lewe widziało 10 proc. tego, co uważamy za normę.
Ciemny, zamulony świat
Dzisiaj możemy pokusić się o spojrzenie na świat oczami impresjonistów nie tylko przez dzieła, które stworzyli. Amerykański okulista Michael Marmor ze Stanford University za pomocą programu komputerowego Photoshop odtworzył, jak widzi oko dotknięte zaćmą i zwyrodnieniem plamki żółtej. Wykorzystał obrazy Edgara Degasa "Kobieta susząca włosy" (1905) i "Kobieta czesząca włosy" (1886), zniekształcając je, by pokazać, jak mógł widzieć malarz pozującą mu modelkę. Połączył obraz komputerowy z wiedzą medyczną na temat poszczególnych stadiów zwyrodnienia plamki żółtej.
To, co uzyskał, robi naprawdę duże wrażenie. Jeśli rzeczywiście Degas tak źle widział, to trudno sobie wyobrazić, jak w ogóle malował. Jego obrazy z końca lat 90. XIX wieku są tak rozmyte, że trudno doszukać się jednego wyraźnego, prostego ruchu pędzlem. Dla odmiany obrazy Moneta przedstawiające japoński mostek w Giverny i nenufary, które malował u schyłku swojej malarskiej kariery, były dokładnie takie, jak wykreował je amerykański okulista - ciemne i "zamulone", jak to określał sam Monet.
O chorobach oczu obu impresjonistów znawcy sztuki wiedzieli od dawna. Jednak nikt nie mógł zobaczyć, jak naprawdę wpływało to na ich sztukę. - Można oczywiście powiedzieć, że Monet czy Degas malowali tak, a nie inaczej z artystycznych pobudek - dywaguje Marmor. - Z czasem ich prace stały się bardziej surowe, gruboziarniste, krzykliwe. Ale moim zdaniem malowali tak, bo inaczej nie mogli.
Ciekawe to stwierdzenie w kontekście tego, że później całe rzesze artystów wzorowały się na ich pracach, uznając je za celowy zabieg artystyczny i poszukiwanie nowego stylu.
Noc gwiaździsta nade mną, ziele naparstnicy w żyłach
Żółty kolor zdawał się też prześladować van Gogha, choć akurat w jego przypadku o zwyrodnieniu plamki żółtej mowy być nie mogło. Żółty był autoportret z fajką, portret Armanda Roulin, pole kukurydzy z cyprysem, przejmująco złote pole pszenicy, niezliczone wersje słoneczników, żółta była nawet nocna kawiarnia. Żółta była elewacja budynku, w którym artysta mieszkał, żółte były sprzęty i wnętrze. Wielu znawców talentu van Gogha uznawało to za kaprys geniusza, ale Paul Wolf, patolog z Kalifornijskiego Uniwersytetu w San Diego, który kilkadziesiąt lat tropi choroby słynnych ludzi, przekonuje, że zamiłowanie do żółtego koloru było skutkiem ubocznym leczenia.
Van Gogh cierpiał na epilepsję. W czasach, kiedy żył (w drugiej połowie XIX wieku), uważano, że dobrym lekarstwem na padaczkę jest picie odwaru z naparstnicy - trującego ziela o pięknych purpurowych dzwonkowatych kwiatach. Naparstnica zawiera saponiny, śluzy i glikozydy o działaniu nasercowym. Najsilniej działającym z nich jest digitoksyna stosowana w leczeniu nerwic i chorób serca. "Picie naparstnicy miało bezpośredni wpływ na siatkówkę oka van Gogha" - uważa Wolf. Malarz widział wszystko w żółtej poświacie. Dostrzegał też nieistniejące jaskrawe halo wokół niemal wszystkich przedmiotów. Doskonałym przykładem przedawkowania naparstnicy jest obraz "Gwieździsta noc" - żółte otoczki wokół gwiazd są według naukowców ułomnością wzroku, a nie genialnym pomysłem malarza.
W 1990 roku za 82,5 mln dolarów sprzedany został do Japonii portret dr. Gacheta, osobistego lekarza artysty. Melancholijnie zadumany mężczyzna trzyma w ręku gałązki ziela o purpurowych kwiatach - naparstnicy. Gachet był gorącym orędownikiem odwaru z naparstnicy, mimo że - w przeciwieństwie do lekarzy zajmujących się wcześniej van Goghiem - nie wierzył w jego epilepsję. Problemy ze zdrowiem malarza kładł na karb zbyt dużej ilości południowego słońca i zatrucia terpenty-
ną, które powodowało zawroty głowy, czerwienienie i pieczenie skóry twarzy oraz tchawicy, wrażenie palenia w odbycie, problemy psychiczne.
W objęciach Zielonej Wróżki
Czy problemy psychiczne Vincenta powodowało faktycznie zatrucie terpentyną, czy epilepsja, czy - jak chcą inni badacze - psychoza maniakalno-depresyjna, trudno dziś dociec.
Bruce Miller, amerykański neurolog, przekonuje, że szalony geniusz cierpiał na rzadką formę degeneracji mózgu - demencję czołowo-
-skroniową. Inna teoria mówi, że van Gogh pił za dużo absyntu, mocnej i modnej swego czasu wódki destylowanej z ziela piołunu, i to po-głębiało jego psychiczne rozchwianie. Nad-
używanie absyntu mogłoby też tłumaczyć skłonność artysty do widzenia świata na żółto. Substancje znajdujące się w tym trunku, zwanym z uwagi na właściwości psychoaktywne i charakterystyczny kolor "Zieloną Wróżką", to m.in. santonina stosowana jako środek na od-robaczanie u ludzi. Przedawkowanie santoniny powoduje m.in. zaburzenia wzrokowe - widzenie w barwie fioletowej, a następnie żółtej.
Absynt był popularnym trunkiem wśród francuskiej bohemy, van Gogh też od niego nie stronił. Ale czy to "Zielona Wróżka" malowała mu świat? Wątpliwe. Jak policzyli chemicy, by doprowadzić się do takiego stanu optycznego zażółcenia, trzeba by wypić 160 litrów piołunówki w ciągu zaledwie kilku miesięcy.
Z pewnością natomiast autor "Słoneczników" służy za modelowy wręcz przykład na-tchnionego szaleńca. Związków między obłąkaniem a geniuszem ludzie upatrują zresztą już od czasów starożytnych, szczególnie ci, którzy nie dowierzają, by twórczość artystyczna mogła być wynikiem prawidłowo działających procesów umysłowych. Prawdopodobnie nie bez podstaw.
Słynne postaci bohemy częściej niż przeciętny śmiertelnik miotały się w matni depresji i manii. Współcześni psychiatrzy, bazując na listach, zapiskach medycznych, doniesieniach przyjaciół i rodzin, chętnie diagnozują u nich chorobę afektywną dwubiegunową (kiedyś zwaną maniakalno-depresyjną). ”…
Świetne jest zakończenie
„Tyś chyba, Jadźka, oszalała
Kiedyś, gdy moja babcia chciała zostać artystką, jej ojciec na taką deklarację złapał się za głowę i zaczął krzyczeć: "Tyś chyba, Jadźka, oszalała!". No cóż, babcia, jak się okazało, miała wiele rozsądku i mocno stała na ziemi, więc kariera malarki, szansonistki lub co gorsza aktorki poszła w odstawkę. Była za mało szalona, żeby w tym zawodzie odnieść sukces. „
Czy my jesteśmy wystarczająco szaleni aby malować/tworzyć ?