Co niedziele, jak na obrazie,
widzę wskrzeszone uśmiechy
upadłych aniołów.
Połamane filozofie legną w gruzach,
zabijają mnie kolejne oddechy.
Certyfikaty nienawiści
na plecach mijanych przechodniów.
Pielęgnacja wdzięczności umiera
w koszykach na chleb.
Podpisuje własną krwią
cyrografy utraconych marzeń.
Lodowata mgła
wdziera się w moje naczynia krwionośne,
lód w żyłach.
Drzwi wrażliwców znów zostały otwarte,
porywają mnie demony, martwa tęsknota,
połamane skrzydła gniją pomiędzy paznokciami.
Plotę wianek smutnych słów.
Latawiec bólu wpada na dno.