Z renesansów używam sykatywy w sprayu - i wcale się tego nie wstydzę
W malowaniu nie chodzi o markę, ale o jakość, bo ta jakość wpływa na technologię malarstwa, z której korzystamy. Wybaczcie, ale nie podpisuję się pod hasłem "malować byle jak i byle czym, byle malować"
Moje pierwsze próby z ikonami nauczyły mnie pokory wobec podstawowych zasad malarstwa i pracy z materiałami. Teraz wiem, co znaczy dobrze położony grunt (a nie gładź szpachlowa, czy farba "jedynka), skład i konsystencja medium, farby, itp. W pracy z temperą popełniłem chyba wszystkie możliwe błędy - i podobne błędy widzę teraz w swoim malowaniu olejami.
Nie chodzi o to, żeby wybierać drogie materiały - tylko o to, żeby tą jakość rozpoznać, odróżnić co jest dobrym materiałem, a co kiepskim. Masterclassy też mają wady, często trafiają się w nich grudki, na przykład. Ale gdybym miał wybierać: żółcień z pheonixów, czy z masterclassów, to ruski kolor wypada o niebo lepiej (i jak ktoś nie wierzy, niech sprawdzi!)
Przez to, że z miesiąca na miesiąc przybywa u mnie słoiczków z pigmentami, coraz częściej ucieram swoje farby - i chociaż nieraz ciężko uzyskać maślaną konsystencję - i chociaż różnie zachowują się na pędzlu - i chociaż dochodzą problemy z przechowywaniem farb, siła koloru jest nie do pobicia, a satysfakcja z malowania "najlepszymi" farbami po prostu gigantyczna.