- syn marny2.jpg (168.94 KiB) Przeglądane 15327 razy
"Powrót syna marnotrawnego". Zastanawiam się nad tym dziełem od jakiegoś czasu i nadziwić się nie mogę dlaczego akurat ten obraz wielu uznało za wart szczególnej uwagi. Z pośród naprawdę ponad 300 udokumentowanych dzieł mistrza z Amsterdamu, ten intryguje nawet bardziej niż ostatnie jego płótna. Jest tu wiele szczegółów, które opisuje chociażby młodzież szkolna (temat wypracowania- opisz obraz) w wypracowaniach, takich jak symbolika dłoni, pusta pochwa u pasa, zniszczone buty, postacie pojawiające się w tle, czy mina starca-ojca. Mnie ten cały ukryty "głęboki" symbolizm nie interesuje, na pewno sam Rembrandt przemycił do tego obrazu jakieś własne wizje. Nie mogę natomiast wyjść z podziwu dla sposobu malowania, w jaki farba zostaje nałożona. Obraz powstał w latach 60 XVII wieku, sam malarz był już u kresu życia i wydaje mi się osiągnął mistrzostwo w posługiwaniu się narzędziem jakim jest pędzel. Moje własne obserwacje pozwalają mi dojść do wniosku, że wszystko na tym obrazie jest iluzją, jakąś subiektywnością, jedynie śladem, znakiem tego co każdy ma w świadomości. To co dla widza stojącego z daleka wydaje się szatą w którą odziana jest postać, dla osoby stającej 20cm od płótna jawi się jako bezkształtna, nieprzemyślana, plama, położona z rozmachem, emocjonalnie. Jest w tym dla mnie godne szacunku mistrzostwo w "oszukiwaniu oka".
Nakrycie głowy jakie nosi starzec, jest tylko mgiełką , nie posiada dokładnej formy jako kształtu, wynurza się po prostu z "otchłani" jakiejś ciemnej asfaltowo-czarnej przestrzeni, jakby z nieskończoności kosmicznej.
Wspaniałe jest tutaj warstwowe nakładanie bieli ołowiowej i przykrywanie jej laserunkiem z brudnej ochry, może żywicy. Impasta kładzione są bielą z użyciem kredy i jajka kurzego, dzięki czemu tworzą swoistą topografię malowidła, twardą, a jednocześnie elastyczną. Kolorystyka ograniczona, użycie kilku pigmentów, ujednolica i spaja. Przestrzeń budowana poprzez narastające warstwy bieli i cienie tak głębokie(umbra albo bitumen), że światło, które tam wpada nie odbija się nawet od podłoża, tylko ginie. Biel niczym nie przypomina dzisiejszych bieli, matowych, "kredowatych", przebijających i niszczących wszystkie kolory. Stanowi raczej taką zwiewną, przezroczystą mgiełkę, fantom. Zupełnie jak na obrazach Turnera, gdzie impasta, zdają się być bardziej transparentne od laserunków.
U Rembrandta jak i Turnera, widać pod koniec życia tą walkę z obrazem. To już nie miłe posiedzenie przy "zleconku" dla relaksu, ale gwałtowne wejście w obraz. Nie wiem jak Rembrandt, ale Turner malował nie tylko pędzlem, ale rozcierał farbę palcami, paznokciami wydrapując farbę z płótna. Uderzenie pędzla Rembrandta, są gwałtowne, być może był już niesprawny i nie dość precyzyjny w ostatnich latach życia. Być może kontakt z trującymi farbami odcisnął piętno na jego zdrowiu i spowodował pewne defekty. Kiedy być może ręce zawodziły starał się jak mógł, żeby to jego wnętrze "malowało". Pstryknięcia pędzlem, przetarcia, nie do końca wypracowane formy, nie przeszkadzają, ale nawet pozwalają uchwycić to co się kryje za kształtami, istotę. Malarz w 1660 roku jest już starcem, zna życie, wie że wszystko jest teatrem, ukrywaniem pewnych intymnych sfer życia pod postacią pewnych symboli, póz. Po co odmalowywać dokładnie z pietyzmem (np. jak Ingres) szaty, artefakty, skoro można inaczej, lepiej, wprzęgając w to ładunek emocjonalny i "odciskając" w obrazie siebie.
To takie moje przemyślenia.