taaa...
Właśnie, Co o tym myślicie. Pytanie jest dosć tendencyjne, prowokacyjne i wywołujące negatywne emocje.
Bo jakże współczesny artysta, człowiek wolny i czerpiacy ze swojej wolności poczucie szczęścia, miaby sie przyznac do tego że chce sie przypodobać odbiorcy...
A jednak. Odważę sie stwierdzić, że gdyby nie było przypodobywania się nie byłoby w ogóle sztuki. To tak jakby aktor twierdził że gra dla siebie a nie dla widzów, a muzyk mówił że nie zależy mu na opinii słuchaczy.
Nawet na pozór niezależne i bezineresowne tworzenie sztuki jest podbudowane w jakims tam stopni potrzebą akceptacji najbliższego otoczenia.
Dalczego ja mieszkając nad morzem maluję plażę, a nie drapacze chmur i ciemne kaniony ulic NY ??
Owszem, po częsci dlatego że nie znam NY, ale z drugiej strony.... mógłbym namalowac jeden taki obrazek, bo podoba mi się, a potem co ... nie mam dość scian żeby malowac coś co sie nie spodoba i nie sprzeda. Farby zresztą też kosztują.
Dawniej ... znaczy się bardzo dawniej, sztuka była kolejnym po introligatorze i szewcu zawodzie i zarzut przypodobywania się odbiorcy byłby tak samo głupi jak mówienie cukiernikowi że celowo tak piecze swoje ciastka żeby smakowały innym.
Ale od dobrych paru, czy parunastu dziesięcioleci, coś tam sie pozmieniało. Teraz sztuka jest wyzwolona i nie chce sie przypodobywać... Czyżby ??
Myślę ze nawet najbardziej zbuntowani artyści, przekornie liczą na to że im bardziej sie zbuntują i wyzwolą tym bardziej komuś sie przypodobają... odbiorcy, sąsiadce, innemu artyście, przyszłym pokoleniom, które będa mądrzejsze, świadomsze i napewno zrozumieją... albo choćby panience która jest wyjątkowo oporna i nie chce się dać poderwać.
Liczę na to ze, sie ze mna ktos nie zgodzi